Powiadomienie o plikach cookie Strona korzysta z plików cookies i innych technologii automatycznego przechowywania danych do celów statystycznych, realizacji usług i reklamowych. Korzystając z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki będą one zapisane w pamięci urządzenia, więcej informacji na temat zarządzania plikami cookies znajdziesz w Polityce prywatności.

Kontakt z redakcją: tel. 41 2511951 alinajedrys@gmail.com


  • Kategoria: Kultura

Niedziela z reportażem Emeryt w... desancie cz V

Czego nie lubi kapral Pytel?

W tym roku (2010) witamy wiosnę w niedzielę.
Zakładam się o każde pieniądze, że w żołnierskich stołówkach na misjach, będzie na obiad rosół, pieczony kurczak, frytki, surówka i kompot. To już taka tradycja. I dzięki temu wiadomo, że jak niedziela, to kurczak. A jak kurczak, to niedziela.
Dziesięć lat temu witałem wiosnę w Kosowie we wtorek. Fasolką po bretońsku. A właściwie należałoby powiedzieć: fasolką po wojskowemu. Podstawowe składniki są wprawdzie te same: fasola, kiełbasa, przecier pomidorowy, boczek, ale ta z wojskowej kuchni ma znacznie lepszy, niepowtarzalny smak, jest też bardziej zawiesista. A jeszcze doprawiona majerankiem... Takiej fasolki i grochówki nigdy się w domu nie ugotuje. Z dużego kotła wszystko lepiej smakuje, bo — jak twierdzą znawcy tematu — lepiej się nagotuje.

Dobrze pamiętam pierwszy dzień wiosny 2000 roku na gorących Bałkanach. Gorących? W kalendarzu! Gorących? Wszędzie czaiło się niebezpieczeństwo.
Na drogach zaś zaspy, w górach śnieg po pas. Mróz wciąż trzymał. Tylko w południe słońce mocniej przygrzewało.

Wyjazd do Globočicy, na przejście graniczne z Macedonią, gdzie służbę pełni pluton porucznika Tomasza Janczaka z kompanii wsparcia. Zbiórkę wyznaczono tuż po trzynastej. No, to obiad zjemy dziś z Litwinami, bo przychodzą na posiłki pierwsi. Chłopy na schwał, prawie każdy mierzy dwa metry, ciągle ćwiczą w siłowni, więc może dlatego zawsze głodni. Mówi się o nich, że nikt im nie dorówna sprawnością, kondycją. Mundury mają uszyte na wzór amerykańskich, uzbrojenie też najnowsze. Armia litewska jest mała, elitarna. W składzie polskiego batalionu jest jeden pluton, ale potrafi więcej zrobić, niż niejedna kompania. Litwini potrafią wszystko, twierdzą, że tylko jednego nie mogą się nauczyć... obierania ziemniaków.
Skład patrolu ten sam co zwykle, w kabinie porucznik Roman Korzeniewicz z kierowcą, z tyłu starszy kapral Pytel i ja, rezerwista z „Rzeczpospolitej”. Zdążyliśmy się już dobrze poznać. Porucznik tęskni za domem, więc chętnie opowiada o rodzinie, o żonie, o podróży poślubnej do Rzymu, o przygotowaniach do narodzin dziecka...
Kapral — chcąc pewnie podkreślić, iż jest wierny swojej... ostatniej narzeczonej — mówi, że „zupełnie nie podobają mi się tutejsze dziewczyny, ale jeśli już miałbym wybierać, to zakochałbym się w Serbce, są bowiem zdecydowanie ładniejsze od Albanek”.
— Ale jedne i drugie za dużo się malują — dodaje po chwili zastanowienia. Całe powieki na zielono lub na niebiesko... A kto to widział zielone powieki? Co innego trawa... Nawet u nas we wsi kozy takich dziwnych powiek nie mają — mówi. Jak tu wyjść z taką umalowaną lalą na spacer, popada deszczyk i wszystko spłynie. Przestraszyć się można.
Porucznik orientuje mapę, określa, nasze położenie, także względem poziomu morza.
— Jesteśmy kilometr nad Bałtykiem — mówi.
Mijamy drogę do Dubravy...
— Poniżej była, a może i jest jeszcze baza UČK. Któregoś zimowego dnia skonfiskowaliśmy w pobliżu tej bazy broń dwóm Albańczykom. Wyjeżdżali z tej bocznej drogi na główną, zobaczyli nas i po hamulcach, nie mieli jak zawrócić więc uciekali na wstecznym. Dogoniliśmy ich na nogach — dodaje po chwili.
— Wtedy się udało. Ale innym razem goniliśmy z porucznikiem przemytników, uciekali na koniach. Złożę w tym miejscu samokrytykę, ja pierwszy spuchłem. Powiedziałem sobie: dietka i sport... Dogonię te konie — zapewnia kapral.
Zbliżamy się do Stražy. Droga coraz trudniejsza. Zaspy. Utknęło bmw, na szwajcarskich tablicach rejestracyjnych. Kierowca, Albańczyk i pasażer, pewnie jego ojciec, próbują łopatami odkopać samochód. Syzyfowa praca. Nadjeżdża patrol sierżanta Bogdana Leszczyńskiego z kompanii dowodzenia. Jest nas teraz dziesięciu chłopa, wypychamy Albańczyków. Droga otwarta, ale na krótko. Teraz my wpadamy w głębokie koleiny. Zakładamy łańcuchy. Nie pomaga. Najprościej byłoby się podpiąć wyciągarką do któregoś z drzew na poboczu. Ale jak tam dojść? Po drodze mogą być miny. Porucznik nawet nie dopuszcza tej myśli.
— Droga jest czysta, latem ubiegłego roku została rozminowana przez naszych saperów, ale na poboczach wciąż czai się śmierć. Przez radio wołamy sierżanta Leszczyńskiego. Przyjeżdża po kwadransie i wybawia nas z opresji swoją wyciągarką. Teraz bierzemy rozpęd i przeskakujemy przez największe zaspy.
Po lewej droga do Kotliny. Teraz tam nie dojedziemy. Dopiero jak stopnieją śniegi. W Kotlinie Serbowie dokonali masowego mordu na 27 Albańczykach. Zginęły dzieci, kobiety i starcy.
Porucznik znowu orientuje mapę. Jesteśmy tysiąc sto trzydzieści metrów nad poziomem morza, zaś on w tym momencie przekroczył sześciotysięczny kilometr przejechany na patrolach.

Porucznik z rycerskim rodowodem

Globočica. Przejście graniczne z Macedonią. Służbę pełni pluton porucznika Tomasza Janczaka, absolwenta oficerskiej szkoły artylerii w Toruniu. Gospodarz chce od razu wszystko powiedzieć, pokazać... Minę leżąca tuż za płotem, nowiuteńkiego jaguara, którego właściciel zapomniał dokumentów...
— Zostały w innej marynarce — tłumaczył celnikom — pobiegł by je natychmiast przynieść i nie wraca już trzeci miesiąc.
— Największy tłok mieliśmy w ubiegłym roku, w lipcu i w sierpniu. Na wjazd do Macedonii oczekiwały setki samochodów, z Kosowa chcieli się wydostać spóźnieni Serbowie, którzy nie zdążyli się wcześniej zabrać z wojskiem jugosłowiańskim i serbską policją oraz Cyganie, którzy współpracowali z Serbami. Bali się więc zemsty Albańczyków. Kolejkę próbowali kontrolować żołnierze UČK, po cywilnemu, bo już był zakaz noszenia mundurów, choć Armia Wyzwolenia Kosowa nie była jeszcze rozwiązana — wspomina porucznik Janczak.
— Dwie furgonetki z Cyganami, trzydzieści jeden osób, udało im się porwać... Wysadzili kierowców, wepchnęli do skrzyni bagażowych, a sami zasiedli za kierownicami. Jedna furgonetka popędziła do pobliskiej bazy UČK, zaś druga — dla zmylenia ewentualnego pościgu — pojechała w kierunku północnym. Cyganowi, kierowcy z tej drugiej furgonetki, udało się uciec i powiadomić nasz patrol. Natychmiast zarządziłem pościg. Najpierw dogoniliśmy tę drugą furgonetkę, a potem pojechaliśmy do bazy UČK. Zdążyliśmy w ostatniej chwili... „Uczekiści” prowadzili już jednego z porwanych na egzekucję... Rzekomo wysłano go po wodę, ale tam żadnego źródła ani studni nie było, a za nim szli bojownicy UČK z gotowymi do strzału automatami. Aresztowaliśmy jednego z nich, najbardziej agresywnego... Byli zaskoczeni, nie spodziewali się nas, nie stawiali oporu.

Kontener dowódcy posterunku. Nad ścianie, nad stolikiem zdjęcie żony i syna oraz drzewo genealogiczne.
— Wśród moich przodków jest kilku rotmistrzów, kawalerzystów... Łukasz Dobrzański, Roman Dobrzański, Michał Dobrzański, Henryk Dobrzański-Hubal, a na samym szczycie mój dwuletni syn, Mateusz — mówi porucznik Janczak.
— W 1402 roku Jagiełło nadał ziemię, w Sanockiem, jednemu z moich przodków, Jerzemu Zańko Dimitremu, rycerzowi z Ułucza. Co było wcześniej? Nie wiem. Jeszcze moi dziadkowie mieli siedem wsi, koło Ostroga. Teraz rodzice mają willę w Puławach, a ja mieszkanie w bloku. Tyle nam pozostało z wielkiego rodowego bogactwa. Moja mama, Celestyna Janczak, z domu Dobrzańska, która poszukuje naszych korzeni, udokumentowała siedemnaście pokoleń...Niedawno odwiedziła rodzinne strony... W księgach kościelnych odnalazła zapis dotyczący jej rodziców...Rozmawiała ze staruszkiem, który znęcał się nad jej ojcem, mama obserwowała to ukryta w kupie gnoju... Oboje udawali teraz, że o tym nie wiedzą... Gdyby nie to, że rodzice mamy musieli uciekać przed Ukraińcami, to wyszłaby z pewnością za Dobrzańskiego i ja byłbym Tomaszem Dobrzańskim, a nie Janczakiem...Najważniejsze, że uszli z życiem. Dziadkowie uciekali powozem, przez las, w kierunku Ostroga. Prowadziły tam dwie drogi, główna, lepsza i krótsza i druga gorsza i dłuższa. Dziadek wybrał główną — jeździli ją codziennie — lecz konie nie chciały iść. Dziadek okładał je batem, nie pomagało... Musiał zawrócić na drugą, dłuższą drogę. To uratowało im życie, bo na tej uczęszczanej drodze Ukraińcy urządzili zasadzkę, mordowali wszystkich uciekających Polaków. Mama opisała to w „Głosie Wołynia” — wspomina porucznik Janczak.
Moja mama ma brata, Dobrzański, ale nie ma syna. Kończy się stary ród...
   
Supeł na antenie

22 marca, drugi dzień wiosny, wtedy to była środa. Wreszcie wyjrzało słońce.
Kompania pancerniaków ze Świętoszowa, która ma wziąć udział w rozpoczynających się za dwa dni ćwiczeniach NATO w Kosowie wciąż w drodze. Ma już 23 godziny opóźnienia. Powodem są przedłużające się odprawy na granicach. Czy zdążą?
W klubie żołnierskim pożegnanie generała Ekierta, który pracował w głównej kwaterze KFOR w Prištinie.
— Życie powraca do Kosowa, ale trudniej będzie z powrotem Serbów... Droga do serbsko-albańskiego pojednania wiedzie także przez polski batalion... Pełnicie służbę w najbardziej newralgicznym rejonie Kosowa, rozdzielacie i godzicie dwa zwaśnione narody... Tak — jak do tej pory — traktujcie jednych i drugich jednakowo, choć może nieraz rozum i serce co innego podpowiada, nikogo nie wyróżniajcie — mówi generał Ekiert.
— Bałkany „produkują” więcej historii niż są w stanie skonsumować — powiedział kiedyś w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” prof. Bronisław Geremek. A nam przyszło bezpośrednio być współtwórcami tej historii. To ogromna odpowiedzialność — dodaje dowódca polskiego batalionu podpułkownik (dziś generał) Roman Polko.

Przygotowania do ćwiczeń wkroczyły w ostatnią fazę. Przez całą noc nad naszymi głowami przelatywały amerykańskie helikoptery.
Na śniadanie: płatki kukurydziane z mlekiem, serdelki, szynka, ser żółty, kakao, chleb i bułki. A więc jadłospis bogaty i różnorodny, dla tych co poszczą i dla tych co nie poszczą.
W południe nadchodzi wiadomość, że pociąg z pancerniakami jest już w Skopje. Z patrolem porucznika Korzeniewicza wyjeżdżamy na spotkanie. Jedziemy — drogą wzdłuż toru kolejowego — w kierunku granicy z Macedonią. Zatrzymujemy się na wzgórzu przed wiaduktem. Wspaniały widok: droga, tor, most. Kapral Pytel też ma aparat fotograficzny w pogotowiu.
— Dziś będzie bojowa próba sprzętu fotograficznego po remoncie... Kiedyś, na urlopie, zdrowo popiliśmy, kumpel mówi: aparat nie może być pokrzywdzony i wlał do środka pięćdziesiątkę... Zaniosłem do sąsiada do naprawy, zna się na wszystkim, nie chciał pieniędzy. — Będzie dobry to zapłacisz. Jeden film już wykręciłem, coś tam wyszło, teraz może będzie lepiej, bo aparat już pewnie całkiem wytrzeźwiał — mówi kapral.
Czekamy kwadrans, pół godziny, godzinę... Pociągu nie ma, ale jest znowu — nad nami — wszechobecna amerykańska piechota. Robi wielki hałas. W pobliżu, na moście numer 2, tuż przed Kačanikiem jest polski posterunek.
Starszy kapral nadterminowy Paweł Babiarz, z Ostrowca Świętokrzyskiego, ma szczęście do „mostowych” posterunków. Przez kilkanaście dni w Kosowskiej Mitrovicy, też pełnił służbę przy moście, na Ibarze, razem z Francuzami.
— Albańczycy w Kosowskiej Mitrovicy lepiej się zachowywali, niż ci tutaj w Kačaniku, może tam chcieli się pokazać, że są lepsi od Serbów — Mitrovica jest podzielona na serbską i albańską — mówi kapral Babiarz, pochylony nad ogniskiem, w którym pieką się kiełbaski.
Wciąż dopytujemy się o pociąg z pancerniakami. Wiadomo jedynie, że wyjechał ze Skopje, ale wciąż go nie widać. Porucznik Korzeniewicz usiłuje połączyć się z operacyjnym. Odbiorca słabo słyszy, w dodatku porucznik używa szyfru, co utrudnia komunikowanie się...
— Proszę mówić jawnym tekstem, zrobiłem supeł na antenie, a więc wszystko jest i tak zakodowane — wtrąca swoje trzy grosze kapral Pytel.
W oddali widać pociąg. Zwalnia. Dlaczego? Ma pod górkę. Jedzie coraz wolniej. Staje... Wraca!? Dlaczego? Po kwadransie dowiadujemy się, że transport jest za ciężki i trzeba go podzielić na dwie części.

Rampa rozładunkowa w Starym Kačaniku. Godzina osiemnasta, pociąg z pancerniakami wreszcie dojechał.
— Z Żagania wyjechaliśmy o trzynastej piętnaście w miniony czwartek. Przebyliśmy dwa tysiące siedemset kilometrów — mówi porucznik Radosław Pięta.
— Dojechała kompania bojowa i logistyczna z 10 batalionu zmechanizowanego 10 brygady kawalerii pancernej w Świętoszowie. Nasz udział w ćwiczeniach NATO, to w pierwszej fazie — wzmocnienie ochrony dróg w rejonie Prizrenu, a w drugiej — ćwiczenie jednego z wariantów obrony Kosowa — mówi major Sławomir Rutkowski.

Koncert na... amerykańskie haubice

24 marca, piątek. Pierwsza rocznica rozpoczęcia nalotów NATO na Jugosławię.
Śniadanie: makaron z mlekiem, kiełbasa, jaja na twardo, masło, miód, dżem, herbata.
Jedziemy do serbskiej Gotovušy. W tej wsi panują najbardziej antyalbańskie i antyamerykańskie nastroje. Trwa manifestacja potępiająca ubiegłoroczne bombardowania i obecność NATO w Kosowie. Transparenty: „Precz z NATO”, „NATO-agresor”. Nie widzę haseł skierowanych przeciw żołnierzom polskim, którzy pełnią służbę w gminie Štrpce, a więc także w Gotovušy.
Idziemy na kawę do wiejskiej kawiarenki, którą prowadzi Milica.
— Mąż pracował w Niemczech, trochę zarobił, otworzyliśmy tę kawiarenkę. Zarabiamy niewiele, ale dobre i to... Wieś liczy prawie tysiąc mieszkańców, sami Serbowie... Jest jedna rodzina Cyganów. Albańczyków nie ma, nigdy ich tu nie było. I nie będzie — mówi Milica.
Po obiedzie (grzybowa z makaronem, ziemniaki, surówka, śledź w śmietanie, gruszka) idziemy oglądać przygotowania do wieczornego strzelania z amerykańskich samobieżnych haubic155 mm. Amerykanie rozłożyli się ze swoimi armatami tuż obok polskiej jednostki. Porucznik Korzeniewicz, który zna się na wszystkim co strzela mówi: pocisk waży czterdzieści kilogramów, zasięg trzydzieści kilometrów.
— To prawie tyle, co niemieckich krów z okresu drugiej wojny światowej — wtrącił ktoś z przekąsem.
— Ale haubice mogą strzelać z częstotliwością sześć pocisków na minutę... Tu obok stoją specjalne wozy amunicyjne.
W innym wozie grupa specjalistów wyznacza na komputerach parametry strzelania. Porucznik mówi, że ma kolegów artylerzystów, którzy za pomocą suwaka i ekierki potrafią zrobić to samo, równie szybko i precyzyjnie.
Odchodzimy na bok, by nie stać na „linii lufy”. Porucznik radzi, abym otworzył usta.
Punktualnie o dwudziestej grzmotnęło. Nieprzeciętnie. Po chwili usłyszeliśmy serię z kałasznikowa.
— To pewnie Serbowie odpowiedzieli — mówi porucznik.
— Powracamy do bazy, tam będzie tak samo głośno słychać — mówię.
Nie miałem racji... W kontenerach było jeszcze głośniej, drżały szyby drzwi, ściany,
Kanonada haubic trwała 90 minut. Wystrzeliwano pociski oświetlające, które zawisały nad Gotovušą oraz nad Firają, gdzie mieściła się dawniej baza Armii Wyzwolenia Kosowa.
Po kolacji (wątróbka, masło, miód, drzem, chleb, herbata) pojechaliśmy porozmawiać z Serbami.
— Wiele hałasu, nic więcej. Amerykańskie haubice nie umywają się nawet do ruskich katiuszy — mówią w Gotovušy, dowcipkując sobie z rozpoczętych tym „świetlnym akcentem” ćwiczeń NATO, w których uczestniczy około dwa tysiące żołnierzy z Argentyny, Holandii, Polski, Rumunii, Stanów Zjednoczonych (m. in. 800 „marines”) i Włoch.
— Niech sobie żartują, to lepiej, że niczego się nie domyślają. To przecież nie chodzi o pokaz „sztucznych ogni”, ale o oświetlenie granicy, o zrobienie zdjęć, o rozpracowanie szlaków przemytniczych — mówi jeden z polskich oficerów.

Recepta na rozłąkę

25 marca, sobota. O trzeciej nad ranem trzema autobusami powrócili urlopowicze z Polski. Chodzą smutni. Myślami są wciąż w kraju. Zostawili żony, narzeczone. Przyjechali tu, by zarobić na mieszkanie, albo na studia. Mało który z młodych zamierza kupić samochód.
A nowa grupa już gotowa do wyjazdu. Urlopowicze wyszorowani jak nigdy. Ogoleni lepiej niż zwykle. W autobusie pachnie jak w perfumerii. Niektórzy biegną jeszcze do kantyny po ostatnie zakupy.
Odjazd. Niestety, w jednym z autobusów wykryto usterkę. Major Tłok-Kosowski, szef logistyki, z wykształcenia „samochodziarz” nie zastanawia się ani chwilę, kładzie się pod autobusem.
— Dziesiątka... Kawałek kabla... Izolacja...Gotowe.

Zrobiło się smutno.
Wartownik pociesza się, że „to nie nam, to im powinno być smutno, dla nich urlop już się zaczął i z każdą minutą przybliża się ich powrót do jednostki, a przed nami ciągle cały urlop. Wspaniała perspektywa wyjazdu do domu, spotkania z bliskimi”.
To taka żołnierska recepta na przetrwanie, we wszystkim dopatrywać się „wszystkiego najlepszego”. 

©  Ryszard Bilski/TSK24/Team


 

Ostatnie komentarze

  • zenko powiedział(a) Więcej
    gdzie Strefa Kibica Hokejowych Mistrzostw Świata 2024 w Skarżysku?. W MCK nawet telewizorni nie ma dla ubogich 3 dni temu
  • Coś pan, coś pan.. powiedział(a) Więcej
    Nowy prezydent już niedługo przekona się, jak koalicja 13 grudnia dotrzymuje zobowiązań do współpracy w radzie... 4 dni temu
  • Olo powiedział(a) Więcej
    A mieli rządzić ci , którzy pogrążyli miasto?!przegrana boli i może skończyć się zawałem a może... 5 dni temu

Komentarze pozostają własnością ich twórców - redakcja TSK24.pl nie bierze za nie odpowiedzialności. Nick nie jest zastrzeżony dla jednego użytkownika.
Serwis nie ma obowiązku publikacji nadesłanych materiałów. Materiały nie zamawiane przez Serwis Informacyjny TSK24.pl nie podlegają zwrotowi. Autorzy materiałów publikowanych w serwisie wyrażając zgodę na ich publikację przenoszą jednocześnie prawa do nich na rzecz Serwisu Informacyjnego TSK24.pl. Serwis zastrzega sobie również prawo do wykorzystywania zamieszczanych materiałów w celach promocyjnych i reklamowych na wszelkich polach ekspozycji.
Wszystkie Prawa Zastrzeżone - Żadna część jak i całość materiałów zawartych w portalu TSK24.pl nie może być powielana i rozpowszechniania lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją, fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie.
Wszelkie wyżej wymienione postępowanie bez pisemnej zgody wydawcy - PPHU MPC-TECH ZABRONIONE!