Powiadomienie o plikach cookie Strona korzysta z plików cookies i innych technologii automatycznego przechowywania danych do celów statystycznych, realizacji usług i reklamowych. Korzystając z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki będą one zapisane w pamięci urządzenia, więcej informacji na temat zarządzania plikami cookies znajdziesz w Polityce prywatności.

Kontakt z redakcją: tel. 41 2511951 alinajedrys@gmail.com


BEZPŁATNIE PUBLIKOWANE SĄ JEDYNIE OGŁOSZENIA NIEKOMERCYJNE.

  • Kategoria: Kultura

Niedziela z reportażem: emeryt w desancie cz. II

W poprzednim reportażu: „Nie ujechaliśmy jednak daleko, zaledwie kilkaset metrów. Ukraiński patrol przekazuje przez radio wiadomość, że Albańczycy blokują skrzyżowanie, właśnie to, na którym wczesnym rankiem zatrzymał się ów biały furgon. Demonstranci grożą, że nie przepuszczą Serbów. Dowódca konwoju nie podejmuje ryzyka przebijania się siłą. Kontaktuje się z batalionem. Czekać.
Spekulujemy... Przyjadą posiłki. Ale czy to rozwiąże problem? Czy będzie bezpieczniej? Z pewnością groźniej. Tu każdy Albańczyk ma bowiem broń, albo przy sobie, albo ukrytą w pobliżu, w jamie wygrzebanej przy krzaku, pod gałęziami, w tornistrze synka, który wybiera się do szkoły. Kto by podejrzewał, że zamiast zeszytów i piórnika nosi za ojcem cały arsenał, pistolety, zapas amunicji, granaty”.

Dzieci na pierwszej linii

Zacznę od dygresji... To jest oczywiście dykteryjka serbska, ale usłyszałem ją od Albańczyka.
— Jaki jest najpopularniejszy, indywidualny wykrywacz min w Kosowie? — pada pytanie.
— Wykrywacz metali...
— Nie. Coraz więcej min obudowanych jest bowiem w tworzywo sztuczne. W tym przypadku przydatna jest... krowa.
— ?
— Albańczyk wypuszcza na zaminowane pole krowę i podąża za nią w bezpiecznej odległości. Jak zwierze  „wybuchnie”, to znaczy, że to w tym miejscu miny już nie ma. Została wykryta i zdetonowana.
— I trzeba wypuścić następną krowę...
— Tak. Ale słyszałem kiedyś inne pytanie: dlaczego w Kosowie mąż zawsze przodem puszcza żonę?
— Niezbyt wybredne poczucie humoru...
  
Pierwsi na miejscu blokady zjawiają się Polacy. Potem wzmocnienie przysyłają Ukraińcy, widzę Litwinów, którzy też służą w polskim batalionie, jest kilku Francuzów, dojeżdżają Amerykanie, między innymi specjalna grupa do rozpraszania demonstracji. Żołnierze z tego oddziału przypominają swym wyglądem roboty, astronautów... Na głowach mają wielkie hełmy, na nogach i na rękach masywne ochraniacze, ogromne pistolety automatyczne... Ciężka broń na transporterach opancerzonych także w pogotowiu. Nad skrzyżowaniem krążą helikoptery. Wygląda to wszystko bardzo groźnie.
Albańczycy do pierwszego szeregu wypychają dzieci. Powinny być w szkole, ale polityka jest teraz najważniejsza. Tłum zachowuje się jednak wciąż spokojnie. Nikt nie wznosi okrzyków, nie widzę żadnych transparentów. Cisza przed burzą?
Z lasu — na zboczu góry, za którym znajduje się kilka wsi zamieszkanych wyłącznie przez Albańczyków, w tym ta najbardziej znana, Firaja, z największą kiedyś w tym rejonie bazą Armii Wyzwolenia Kosowa — dochodzą wciąż nowi demonstranci. Z gołymi rękami. Ale wystarczy jeden dobrze ukryty snajper, by się zaczęło... Jest wszędobylska ekipa telewizji francuskiej, są dziennikarze niemieccy i „Rzeczpospolita”.


Słychać przeładowywanie broni

Nagle poruszenie. Krzyki... Zaatakowali Albańczycy. Ruszyli na zbliżający się do skrzyżowania — od strony Uroševaca — samochód z rejestracją macedońską. Sądzą, że są w nim Serbowie. Walą kołkiem w szybę. Trzask rozbijanego szkła. Kierowca nie traci głowy. Silnik na najwyższych obrotach, sprzęgło, wsteczny bieg, znowu gaz do dechy, hamulec, błyskawiczny nawrót, dwójka, trójka i znowu gaz do dechy. Albańczycy biegną do swoich samochodów, chcą gonić Serba. Robert Żółkiewski z policji międzynarodowej — rodem z Legnicy — własnym ciałem zagradza im drogę, wyciąga pistolet, przeładowuje... Widać,  że jest zdecydowany na wszystko. Zatrzymują się... Nasi żołnierze rozpoznają w jednym z atakujących Albańczyków etatowego zadymiarza z Kačanika. Ktoś żartuje, że nawet w powietrzu wyczuwa się adrenalinę.
Polscy negocjatorzy: kapitan Ryszard Piłat i major Maciej Zimny szukają kontaktu z przywódcami. Starają się wypatrzyć ich w tłumie. „Obstawiam” trzydziestolatka w czarnej czapeczce, w czarnym wdzianku i w wojskowych spodniach. Ma jeszcze jeden znak wyróżniający go z tłumu — rudą bródkę.
— Trafiony — mówi major.
„Rudy” udaje prostaczka. Nie jest skory do rozmów. Stara się zgubić w tłumie, lecz czujemy przez skórę, że ma nas na oku.
Nadchodzi wiadomość: niebawem ma przyjechać „ważny Albańczyk” ze wsi Firaja.
Czekamy. Czas się dłuży. Rozmawiam z Albańczykiem, który sprawia wrażenie, że znalazł się tu przypadkowo. Nie pomyliłem się... Pochodzi z Uroševaca.
— Dziś KFOR i policja międzynarodowa bronią Serbów, starają się zagwarantować serbskiemu konwojowi bezpieczną drogę. Ale rok temu to Serbowie byli górą — mówi ów Albańczyk. Oni dyktowali warunki. 14 marca 1999 roku — równo rok temu — nie było jeszcze wojny, istniał wciąż promyk nadziei, że nie dojdzie do nalotów NATO. Właśnie tego dnia wyjeżdżały do Paryża, na pokojową konferencję w sprawie przyszłości Kosowa, dwie delegacje: serbska — z Belgradu i albańska — z Prisztiny. Albańczycy plan podpisali, Serbowie — nie. Wojska Jugosławii przerzuciły natomiast ponad trzydzieści tysięcy żołnierzy do Kosowa przygotowując się do wojny z NATO. Richard Holbrooke przyleciał z misją ostatniej szansy do Belgradu. Nie zdołał jednak przekonać Miloševicia i 24 marca rozpoczęło się bombardowanie.
— Gdzie pan wówczas był?
— Już w Macedonii.
— Wypędzili pana Serbowie?
— Nie. Sam tak zdecydowałem. Wyjechałem bez przeszkód. A z tym wypędzaniem to nie było tak, jak najczęściej mówili uchodźcy, że dawano im tylko pięć minut, a jak ktoś nie zdążył tu kula w łeb. Przychodziło wojsko lub policja i kazali się wynieść w ciągu 12 godzin. I odchodzili. Ale zaraz po tym przychodziło UČK (podziemna armia kosowskich Albańczyków, przyp. R.Bi.) i zabraniało — pod karą śmierci — opuszczać wieś. Ludzie zostawali. Gdy serbska policja przyszła drugi raz, to rzeczywiście dawała już tylko kwadrans. Powiem panu w zaufaniu, ja dzisiaj najchętniej uciekłbym z Kosowa, na Zachód, lecz się boję iść do przedstawicielstwa rządu Jugosławii w Prisztinie po jugosłowiański paszport, bo moi rodacy wzięliby mnie za zdrajcę. Jak tu żyć w kraju, w którym demokrację myli się z anarchią.
Mój sąsiad był do wojny adwokatem, bronił wielu Albańczyków. Na sto procesów wygrywał tylko pięć. Zapadały ciężkie wyroki... To wszystko tragiczna prawda, ale te wyroki zapadały w sądzie. Teraz zaś ludzie sami wymierzają sprawiedliwość. Nie popieram odwetu na Serbach!  To źle o nas świadczy, wiele tracimy w oczach świata... Przegrywamy nasze zwycięstwo.
Rozmowa się urywa.
— Jedzie Hiseni — krzyczą Albańczycy.
— Przystojniaczek — mówi któryś z polskich żołnierzy.
Rzeczywiście... Modnie ostrzyżony, starannie ogolony, w granatowej dyplomatce. Sprawia wrażenie zaskoczonego tym co się stało.
— Ta blokada jest spontaniczną reakcją na niedzielne wydarzenia, kiedy to Serbowie zablokowali osiem albańskich samochodów. Gdyby nie interwencja KFOR-u, to nie wiadomo jakby się to skończyło. Albańczycy pojechali tylko zobaczyć swoje domy. Do tego mają przecież prawo, zagwarantowane mocą postanowień ONZ — mówi spokojnym głosem Hiseni.
Negocjatorzy, wśród których jest także cywilny administrator Štrpc z ramienia ONZ, próbują wytłumaczyć postępek Serbów wcześniejszym atakiem Albańczyków na serbski konwój.
— Zejdziemy z drogi, bo eskalacja napięcia do niczego dobrego nie doprowadzi. Pozwolimy Serbom swobodnie podróżować, ale pod warunkiem, że oni pozwolą nam — mówi Hiseni.
— Zabili Albańczyka, który był tłumaczem w polskim batalionie — krzyczy ktoś z tłumu.
Poruszenie wśród demonstrantów. Wygląda na to, że radykalni odwetowcy są znów górą.
— Nie będziemy przepuszczać tą drogą morderców — krzyczą.

Nasi negocjatorzy wyciągają asa z rękawa. Przedstawiają tłumowi Albańczyka „zabitego” przez Serbów! Tak twierdzili, jeszcze pół godziny temu, jego rodacy.
Tymczasem „nieboszczyk” zdrowy i cały, już od kwadransa, tłumaczy to co mówi Hiseni. Zaskoczenie!
Zamiast okrzyku radości, że ich rodak żyje, cichy jęk zawodu.
Śmierć tłumacza miała stać się najmocniejszym argumentem w rękach Albańczyków, zostawili go na koniec. Sądzili, że więcej na negocjatorach i Serbach wymuszą.

Kończą się rozmowy na drodze, a także blokada. Nie ma jednak zgody na przejazd konwoju i nie będzie jeśli Serbowie nie pozwolą Albańczykom obejrzeć ich domów znajdujących się w serbskiej enklawie, w gminie Štrpce.

Negocjacje wygrał też polski kucharz!

Kursujemy pomiędzy Albańczykami a Serbami. Ci pierwsi znajdują się w szkole we wsi Firaja, gdzie urzędują władze albańskie, a budynkiem gminy Štrpce, gdzie są władze serbskie.
Štrpce.
— Postawiliśmy wspólnie mały krok do przodu, od pół roku konwoje regularnie — dwa razy w tygodniu — jeżdżą do Belgradu i z powrotem. To nasz wspólny sukces... Jakim prawem teraz mają zburzyć go Albańczycy?

Major Zimny wyciąga z kabury wcześniej rozładowany pistolet, na stole kładzie pociski i mówi: „Cztery takie pociski zostały wystrzelone dwunastego marca przez dowódcę polskiego batalionu w obronie albańskiego tłumacza. To wiem, pochwalacie. A co powinniśmy uczynić dzisiaj, by spełnić oczekiwania Serbów, którzy mają prawo jechać do Belgradu, a wy im nie pozwalacie? Też strzelać? A jutro? Pojutrze? Chcecie nas zmusić do tego byśmy za każdym razem gdy się pokłócicie sięgali po broń? Dokąd to was i nas zaprowadzi?”

Albańczyków zatkało! Nie mieli na to proste pytanie odpowiedzi.
To był finał popisu polskich negocjatorów.
Ale nie sposób nie wspomnieć o sukcesie — również międzynarodowym — kucharzy z kompanii w Brezovicy. Gdy nie widać było końca rozmów, które toczyły się w byłej bazie UČK w albańskiej wsi Firaja, pojechaliśmy z „moim” porucznikiem na obiad, właśnie do Brezovicy. Zjedliśmy wspaniałą grochówkę, a dla kolegów przywieźliśmy placki ziemniaczane. Ale nie jakieś tam odsmażane mrożonki, lecz najprawdziwsze domowe placki! Z dziś świeżo utartych ziemniaków, z dodatkiem cebulki, skwareczków. Amerykanów, którzy akurat wyszli na papierosa, nie mógł nie znęcić zapach. Jedli i cmokali. Nie dziwię się im. Poczęstowali nas swoimi „Ready-to-Eat, Individual” wyprodukowanymi w Texasie. Zrobiliśmy — z porucznikiem Korzeniewiczem — próbę jedzenia „amerykańskiego pakietu żywnościowego”. Do większego pojemnika włożyliśmy mniejszy, wlaliśmy pół szklanki wody. Zaczęło się gotować. Rozerwaliśmy torebkę z obiadem, był gorący, ale wyglądał jakby już wcześniej ktoś go zjadł, przynajmniej jeden raz. Żadnego zapachu, smaku. Myzia. Z pewnością kaloryczna... Może po trzech dniach głodówki... Nasze porcje rezerwowe, też mają wzięcie u Amerykanów. No, ale są to wspaniale konserwy: szynka z drobiu, mielonka „Tyrolska”, pasztet i wiejski salceson. 

Późnym wieczorem zapada, niestety, decyzja o odwołaniu środowego konwoju. W środy w Gnjilane odbywają się targi. Przyjeżdża dużo ludzi. Tam jeszcze nie wiedzą, że tłumacz albański żyje. Nikt nie sprostował też nieprawdziwej wiadomości niemieckiej telewizji o zaginięciu pięciu innych Albańczyków.

Żyjemy jak w getcie

Kilka dni później uczestniczę w spotkaniu z władzami i — tym razem — także z mieszkańcami serbskiej enklawy. Czują się oszukani odwołaniem kolejnego konwoju.
Znów padają pytają: dlaczego KFOR ulega Albańczykom? Obawiają się też ich odwiedzin.
— W niedzielę przyjadą obejrzeć swoje domy, a we wtorek zechcą powrócić. Mają do tego prawo, ale my też je mamy. A do tej pory — od czasu czerwcowego, w ubiegłym roku, exodusu Serbów — żaden z naszych tu jeszcze nie powrócił. Przeciwnie, uciekają w obawie o życie. Pewnie i tu, w Štrpcach jesteśmy Albańczykom solą w oku — mówi Serb z końca sali.
— Jesteśmy tu na swojej rodzinnej ziemi, a jak bardzo upokorzeni. Ciągle czegoś nam nie wolno. Żyjemy jak w getcie. To bogata ziemia, piękne tereny, dawniej przyjeżdżali turyści. A dziś? Strach, pustka i bieda. Albańska okupacja — mówi jeden z rolników.
— Dlaczego ONZ nie wprowadza w życie rezolucji Rady Bezpieczeństwa w sprawie Kosowa? Tam wyraźnie powiedziano, że ma ono pozostać integralną częścią Jugosławii. A na co się zanosi? Albańczycy chcą tu stworzyć swoją republikę, oderwać te ziemie od Serbii— mówi kolejny dyskutant.
— Kosowo musi być wieloetniczne. Jest tu dość miejsca dla Serbów i Albańczyków, dla Cyganów i innych narodów. Nie przeczę, że wielu Serbów popełniło błędy, ale Albańczycy też nie są bez winy. Pojednanie, to jedyna droga dla nas i dla nich — mówi emerytowany kelner, dziś goniec w gminie.
— Obie strony traktujemy i nadal będziemy traktować jednakowo. Nikogo nie wyróżniamy. Konwoje nie odjechały, przykro nam z tego powodu, lecz nie rozpętamy nowej wojny w Gnjilane, by utorować drogę autobusom. Będziemy natomiast — wspólnie z wami — szukać kompromisów. Oczywiście nie zawahamy się użyć siły w obronie ładu i porządku, ale tylko wówczas gdy nie będzie już innego wyjścia. Wozimy was bezpiecznie od ponad pół roku i tak będzie nadal — mówi podpułkownik Roman Polko, dowódca polskiego batalionu..
— Nasz pułkownik ma rację — przytakuje jeden z obecnych.
To „nasz” rozładowało do końca napięcie.

Szambonurek

Drugi piątek Wielkiego Postu 2000 roku. Szósta rano, Drajkovce. Kapitan Poleszczuk czeka na nas już ze swoim czajnikiem pełnym gorącej kawy. Miły i rozgrzewający gest, szczególnie wczesnym, jeszcze mroźnym rankiem.
Konwój, składający się z dwóch autobusów — z ponad stu pasażerami — siedmiu ciężarówek i siedmiu samochodów osobowych, eskortują dziś dwa ukraińskie transportery opancerzone, pięć amerykańskich bojowych hamerów, dwa uzbrojone polskie honkery. W odwodzie, kilka kilometrów za konwojem, jadą cztery ukraińskie wozy bojowe. W pogotowiu są ukraińskie śmigłowce. Przed konwojem — ukraińska grupa rozpoznawcza. Na ponad stukilometrowej trasie ruchome patrole, grecki dołącza do konwoju. Albańczycy stojący przy drodze są „lekko zdziwieni”. To pierwszy konwój z tak silną obstawą — dwóch Serbów chroni jeden żołnierz. Przed południem konwój dotarł szczęśliwie do „bramy numer pięć”, na granicy administracyjnej z Serbią.

Do bazy batalionu powrócili tego dnia żołnierze z Kosowskiej Mitrovicy. Uroczysty apel. Dowódca wręcza „mitroviczanom” dyplomy za dobrze wykonane zadanie. Podczas ich pobytu nie doszło do najmniejszego nawet zatargu pomiędzy Albańczykami i Serbami. Tylko wyjechali, może byli kilkadziesiąt kilometrów za Mitrovicą, gdy przy „moście niezgody” na rzece Ibar ponownie wybuchły zamieszki. Światowe agencje prasowe pisały: „Polacy mają jakąś >tajną broń< i sposób na zneutralizowanie agresji wśród Serbów i Albańczyków”.
— Osiem godzin służby, cztery odpoczynku, patrole dzień i noc, na ulicach a nie w kafejkach, to nasza broń i sposób — mówią żołnierze.
Chorąży Sławomir Zoń przeżył w Mitrovicy — w ostatnim dniu pobytu, podczas przekazywanie służby fińskiemu oficerowi — niecodzienną przygodę.. Obaj szli w kierunku cerkwi, na skróty, przez kałuże, chorąży pół kroku za oficerem. Rozmawiali. W pewnej chwili rozmowa się urwała, chorąży zamilkł. Fin obejrzał się, nie ma Polaka. W kałuży pływał tylko jego beret. Nagle tuż obok niego wybuchł „wodny wulkan” i ukazała się głowa chorążego. Wpadł do otwartej studzienki kanalizacyjnej. Koledzy nadali mu przydomek — „szambonurek”. Chorąży uratował się tylko dzięki refleksowi i niebywałej sprawności fizycznej. Jako jedyny w batalionie, a być może i w Wojsku Polskim, ćwiczy na trapezie w kamizelce kuloodpornej i w hełmie.

Wielkie, ale płonne nadzieje

Wiejski sklep w serbskiej Gotovušy. Wśród klientów wyłącznie rozpolitykowani mężczyźni. Podzieleni na dwa obozy. Młodzi są przeciw Slobodanovi Miloševiciowi, chcą demokratycznej Serbii.
— My to tak samo myślimy jak Polacy. Moskwa? Nic dobrego z tamtej strony nie oczekujmy. Oni już nie jeden raz pokazali woje pazurki i biedę. Tylko kłopoty7 z tamtej strony, nic więcej.
Starsi nie widzą zaś lepszego przywódcy od Slobo. Twierdzą, że Belgrad rychło otrzyma wojskową pomoc z Chin i z Rosji i wówczas odzyska Kosowo, popędzi kota nie tylko Albańczykom, ale i NATO.
Dyskusja ożywia się z każdym łykiem śliwowicy, którą tu się sprzedaje na kieliszki.
— Weźmiemy broń do ręki i zobaczymy komu Pan Bóg dopomoże — mówi starszy pan.
Przytakują mu.
— Serbia będzie jeszcze wielka!
Zapomnieli, że ta idea bokiem im wychodzi. Najpierw musieli opuścić Krajinę w Chorwacji, potem stracili wiele ziem w Bośni, teraz wielki exodus z Kosowa... Jeszcze nie zrozumieli? Dobrze, że chociaż ci tutaj, w rejonie Štrpc, mogli pozostać.
— Właśnie, jak to jest? Wy pozostaliście, a inni uciekli. Dlaczego uciekli? — pytam.
— Musieli. Co by pan zrobił, jakby przyszedł do pana wieczorem sąsiad — uzbrojony Albańczyk — z gotową umową kupna-sprzedaży? On formalnie kupił dom i pole od Serba za dwieście tysięcy marek, ma na to ten papier, ale Serb pieniędzy nawet nie widział. A „kupiec” mu jeszcze groził, że jeśli się do następnego dnia do południa nie wyniesie, to go wyniosą, nogami do przodu. Tak było w wioskach mieszanych serbsko-albańskich. Natomiast nasza wieś czysto serbska, solidarna, no i położenie sprzyjało obronie. Zdecydowaliśmy się walczyć do ostatniego, więc Albańczycy nie odważyli się do nas przyjść.
I tak było do dziś...
Co przyniesie jutro?

KFOR rozdziela zwaśnione strony: Albańczyków i Serbów


 

Na trasie, bez łańcuchów ani rusz...



Polski patrol w Kosowskiej Mitrovicy



Jak daleko do kraju, do domu?



Kapelan, ksiądz porucznik, Marek Strzelecki


 


©  tekst i zdjęcia Ryszard Bilski/TSK24/Team
                           

 
W następnym, wielkopostnym odcinku NIEDZIELI Z REPORTAŻEM: Piąte, nie zabijaj!
Oto początek tego reportażu.

Ryszard Bilski: — W czasach Układu Warszawskiego pierwszą osobą po dowódcy jednostki był oficer polityczny, a teraz jest nią kapelan.
Kapelan, ksiądz Marek Strzelecki: — Mało tego, politruk był często ważniejszy od dowódcy. A kapelan to był i jest taki dziwny twór...
— Dlaczego dziwny?
— Ponieważ musi być takim przedziwnym pomostem między tym co jest bardzo męskie, bardzo mocne, co często znajduje się na pograniczu „być albo nie być”, a tym co jest duchowe, tym co współczesnemu człowiekowi kojarzy się jako wysublimowane, łagodne, spokojne. Pomostem przybliżającym miłość i ciepło Chrystusa do męskiego, mocnego świata ludzi twardych, w mundurach. Ludzi z bronią, którzy muszą nieraz działać bezwzględnie żeby zwyciężyć wroga.




Ostatnie komentarze

  • M.fia nie odchodzi, zmienia mi powiedział(a) Więcej
    "Polowanie" - film polski, obejrzyjcie. Czy to nie o Skarżysku? Tyle ,że powinna prowadzić postępowanie prokuratura... 20 godzin temu
  • Daj pan spokój.. powiedział(a) Więcej
    Za co temu nieudacznikowi dziękowali?.., może za to że rozwalił dokumentnie nasze miasto i katastrofalnie je... 2 dni temu
  • wer powiedział(a) Więcej
    czyli brak taxówkarzy... 2 dni temu

Komentarze pozostają własnością ich twórców - redakcja TSK24.pl nie bierze za nie odpowiedzialności. Nick nie jest zastrzeżony dla jednego użytkownika.
Serwis nie ma obowiązku publikacji nadesłanych materiałów. Materiały nie zamawiane przez Serwis Informacyjny TSK24.pl nie podlegają zwrotowi. Autorzy materiałów publikowanych w serwisie wyrażając zgodę na ich publikację przenoszą jednocześnie prawa do nich na rzecz Serwisu Informacyjnego TSK24.pl. Serwis zastrzega sobie również prawo do wykorzystywania zamieszczanych materiałów w celach promocyjnych i reklamowych na wszelkich polach ekspozycji.
Wszystkie Prawa Zastrzeżone - Żadna część jak i całość materiałów zawartych w portalu TSK24.pl nie może być powielana i rozpowszechniania lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją, fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie.
Wszelkie wyżej wymienione postępowanie bez pisemnej zgody wydawcy - PPHU MPC-TECH ZABRONIONE!