Powiadomienie o plikach cookie Strona korzysta z plików cookies i innych technologii automatycznego przechowywania danych do celów statystycznych, realizacji usług i reklamowych. Korzystając z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki będą one zapisane w pamięci urządzenia, więcej informacji na temat zarządzania plikami cookies znajdziesz w Polityce prywatności.

Kontakt z redakcją: tel. 41 2511951 alinajedrys@gmail.com


  • Kategoria: Wywiady

„Wielka przygoda życia”, czyli ponad 15 lat na harcerskim szlaku

Wywodzi się z 11 Skarżyskiej Drużyny Harcerzy im. Alka Dawidowskiego, dwukrotny komendant Skarżyskiego Związku Drużyn Harcerzy „Gniazdo”, drużynowy 1 Skarżyskiej Drużyny Wędrowników. Dziś współtworzy wyjątkowe miejsce wspomnień i stuletniej historii harcerstwa w naszym mieście, jakim jest strona skarzyskie-kroniki.pl. Phm. Rafał Żak wspomina swoją najtrudniejszą wyprawę, pierwszy Arsenał i opowiada, czego mu dzisiaj najbardziej brakuje z harcerskiego życia.
W 1991 roku wstąpił do 11 SDH, która od 25 lat organizuje bardzo ważny dla całego skarżyskiego środowiska Rajd „Arsenał”. Nie dziwi więc fakt, że wiąże się z nim wiele wspomnień, zwłaszcza kiedy podczas swojego pierwszego rajdu jest się jednym z organizatorów. Byłem wtedy dość „świeżym” harcerzem, więc mocno mnie dowartościował fakt powołania w skład komendy Rajdu. Pamiętam dwa pełne wieczory spędzone w ciemni zaaranżowanej w moim pokoju przy wywoływaniu zdjęć Suchedniowa na potrzeby piątkowej gry. Zresztą z Suchedniowem wiązała się pewna nerwowość organizacyjna - tydzień przed Arsenałem tamtejsza dyrekcja powiadomiła nas, że jednak nie wynajmie nam budynku szkoły. W trybie mocno awaryjnym zaczęliśmy poszukiwania innej bazy Rajdu, z pomocą Przyjaciela Drużyny, druha Zbyszka Kluczewskiego udało się „załatwić” nocleg w Szkole Podstawowej nr 2 na Borze. Ponieważ gra w Suchedniowie była już przygotowana, musieliśmy improwizować - stanąłem zatem na ostatnim punkcie na suchedniowskim Kruku z plikiem map i miałem kierować wszystkich na Bór z zadaniem odnalezienia po drodze siedmiu lampionów rozmieszczonych w lesie. Odrobinę się stresowałem - przez mój punkt miało się przewinąć wiele Legend, które były dla mnie harcerskimi wzorcami „rodem z Sevres pod Paryżem”. I tym razem wszyscy byli wsłuchani we mnie. Po dotarciu na miejsce zmartwiałem - dostałem od chłopaków komplet map, ale nie było wśród nich mapy „matki” z zaznaczonymi punktami. To wyeliminowało cały mój stres – „jak trzeba improwizować, to trzeba zrobić to przekonująco”. Z kamienną twarzą informowałem wszystkich, że dodatkowe punkty dla spostrzegawczych są ukryte „gdzieś na trasie”. I o dziwo kilka z nich zostało znalezionych, choć połowa patroli wracała do szkoły umazana po pachy, zaliczając po drodze kopalnię gliny.
Każdy miał swoje ulubione momenty, które wypatrywał z niecierpliwością. Wiele harcerek i harcerzy oczekiwało na pierwsze miesiące roku, podczas których zaczynały się przygotowania właśnie do Arsenału. Nadchodził luty i harcerska brać rzucała się do literatury historycznej, aby na końcówkę marca wszystko było obkute „na blachę”. Do legendy przeszła nerwowość pani bibliotekarki w II LO im. Adama Mickiewicza, która na kolejne takie same pytania wręcz krzyczała: „Co wyście wszyscy poszaleli z tymi Szarymi Szeregami? Nie ma - wszystko dawno wypożyczone!”.
 
Ja osobiście rokrocznie również nie mogłem doczekać się sezonu „biwakowego”. Wszyscy przebieraliśmy nogami, żeby wreszcie wyruszyć na szlak - pierwszą okazją było wówczas święto 3 Drużyny Harcerzy, organizowane w formie biwaku całego środowiska na Wykusie w długi majowy weekend. To właściwie był pierwszy powiew zbliżającego się lata - w „mojej” 11 Skarżyskiej Drużynie Harcerzy im. Alka Dawidowskiego mieliśmy żelazną zasadę, że od tego dnia niezależnie od okoliczności do munduru staramy się używać wyłącznie krótkich spodni (tzw. skautek).
 
Oprócz ulubionych wydarzeń, są także inne, drobniejsze rzeczy, które na długo zapadają w pamięci i, z bliżej nieokreślonych przyczyn, są po prostu wyjątkowe. Do nich na pewno należą długie wieczory z harcerskimi ogniskami i śpiewane na nich piosenki. Przez lata w sposób automatyczny byłem „nominowany” do gitarowego akompaniamentu, w związku z czym wiele piosenek zostało przez ten czas „zgrane” do przesytu. Jeżeli jednak miałbym wymienić piosenkę ulubioną, to pewnie byłoby to coś z repertuaru Jacka Kaczmarskiego, którego twórczością żyłem intensywnie przez cały okres licealny. Może „Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego”, bo rzadko był czas i okoliczności, żeby zaśpiewać całość? Z piosenek harcerskich silniej serce mi zawsze biło przy „Wiklinie” i „Harcerskich ideałach” - jest w nich dla mnie coś przejmującego do dziś.
 
Silne wspomnienia często wiążą się z obozami. Coroczne kilkutygodniowe przygody w lesie są nieodzownym elementem harcerskiego życia i na długo zapadają w pamięci: swoją wyjątkowością, atmosferą i mniej lub bardziej nieoczekiwanymi zdarzeniami. Podczas moich pierwszych wart obozowych w całej harcerskiej karierze zawsze działo się coś interesującego (czytaj „wróg u bram!”), w związku z czym do dziś warty kojarzą mi się bardzo pozytywnie - bardziej z lekką adrenaliną, niż nudą. Zdecydowanie bardziej wolałem najciemniejsze warty z brakiem widoczności (żelazna zasada przekazywana młodszym druhom: „latarka może być zapalona tylko w przypadku podejścia do intruza na kilka kroków!”), niż długie poranne godziny przecinane tylko kolejnymi dziesiątkami ubitych komarów. A jeszcze jedno drobne wspomnienie, tym razem z obozu, na którym byłem komendantem: w Bronkowicach w roku 1998 z racji braku innych instruktorów dałem wszystkim wartownikom pełnomocnictwa: „w razie podejrzanych okoliczności możecie mnie budzić”. Korzystali z tego skrzętnie, więc miewałem niemal codziennie śródnocne pobudki, podczas których szedłem z wartownikiem upewnić się, że nic złego się nie dzieje. To właśnie obozowe wspomnienia są tymi, do których po latach najczęściej wraca się z nostalgią i tęsknotą. Których brakuje najbardziej. Poranek na obozie. Wyjście z namiotu w słoneczny dzień, jest jeszcze chłodno, więc trzeba narzucić na siebie jakąś bluzę. Ale patrząc wkoło mam graniczące z pewnością przeczucie, że to będzie dobry dzień.
 
Dla całego skarżyskiego środowiska bardzo ważnymi wydarzeniami były uroczystości na Wykusie i Zlot Bratnich Drużyn. Perspektywa spotkania wszystkich harcerek i harcerzy ze Skarżyska oraz przyjazd innych środowisk z bliższych bądź dalszych części Polski, to były bardzo pozytywne bodźce, dzięki którym na Wykus przyjeżdżało się z przyjemnością. We wczesnych latach dziewięćdziesiątych uroczystości organizowane były jeszcze przez środowisko partyzanckie, zatem dla nas przemarsz z kameralnego pola namiotowego w sam środek kipiącej gwarem uroczystości, z asystą wojskową i hukiem wystrzałów, było wejściem w inny świat. Również kontakt z licznymi wtedy jeszcze świadkami historii był niezapomnianym przeżyciem.
 
W pamięci mojej utkwiły szczególnie uroczystości z roku 1994, czyli powtórny pogrzeb Eugeniusza Kaszyńskiego „Nurta”. Nietypowe kilkudniowe uroczystości, przemarsze kolumny na trasie Suchedniów - Ostojów - Wykus, tłumy na trasie. Oczywiście nie ta skala uroczystości, jak pogrzeb Jana Piwnika „Ponurego”, o którym legendy słyszałem od starszych kolegów, ale jednak mocno zapadające w pamięć. Zostałem wyznaczony do odczytania Apelu Poległych podczas głównej Mszy Świętej, w odczuciu doniosłości chwili jedyny chyba raz w harcerskim życiu ćwiczyłem tekst na głos w lesie, szczególnie znęcając się nad intonacją frazy „Stańcie do apelu!”. Muszę przyznać, że kiedy stanąłem przed mikrofonem i nagle wśród fotoreporterów zrobił się ruch, i zaczęły błyskać flesze, straciłem połowę pewności siebie. Głosem udało mi się operować profesjonalnie, ale z tego co wiem bardzo nieliczne osoby zarejestrowały, że jednocześnie drżały mi nogi.
W tym miejscu chciałbym zaapelować do wszystkich fotoreporterów, którzy uwieczniali tamte uroczystości, by podzielili się zdjęciami tamtego przestraszonego chłopaka odczytującego Apel Poległych.
 
Czym byłoby harcerskie życie bez wyzwań, ciężkich wędrówek i przezwyciężania własnych słabości? Jest w najtrudniejszych wyprawach coś takiego, że już kilka dni po ich zakończeniu ich rzekoma trudność zanika w pamięci, a pozostaje tylko entuzjazm z pokonania przeciwności. I tym lepiej się takie chwile wspomina, im trudniej było w trakcie. Dlatego mam kłopot z przypomnieniem sobie wyprawy najtrudniejszej, bo wszystkie wspomnienia przechowywane są w pamięci w złagodzonej formie. Spośród wspomnień wielu ostatecznie wybieram wyprawę w Bieszczady z drużynowymi i starszyzną hufca w roku 1999, kiedy to pełniłem funkcję hufcowego. Wyznaczyliśmy sobie ambitne cele, przejścia mało uczęszczanymi szlakami, pogoda była zmienna, wiele było odcinków takich, że musieliśmy ratować mapy przed zamoknięciem trzymając je nad głową podczas przedzierania się przez rosnące na szlaku półtorametrowe paprocie. Ja dodatkowo cierpiałem poprzez odnawiającą się po namoknięciu (tak mi się wydawało) ranę skaleczonego podczas obozu dużego palca u nogi. Trzeciego czy czwartego dnia wędrówki - już po dotarciu do bazy ulokowanej w Wetlinie na skraju obozu skarżyskich harcerek - ruszyliśmy na kolejną ambitną wędrówkę - Połoniny Wetlińska i Caryńska jednego dnia z opcjonalnym wejściem na Tarnicę w przypadku rezerwy czasowej. Miałem tego dnia kryzys fizyczny, więc chciałem zejść z trasy już ze Smreka, ale przekonali mnie. Pół czekolady z kieszeni spożyte na miejscu, potem gorący barszcz czerwony w barze w Brzegach i ruszamy dalej. Podchodząc pod połoninę Caryńską już zostawałem z tyłu wraz z jakąś starszą panią, przyjmując zasadę „10 kroków naprzód, przerwa na 5 kropli potu skapujących na ziemię”. Później już tylko bolesne zejście szlakiem do Ustrzyk (palec!), i jesteśmy prawie w domu. Zdecydowałem, że „Tarnicę jednak sobie darujemy” - chłopcy już nie protestowali. Entuzjazm nasz trwał jednak tylko do momentu, kiedy okazało się, że ostatni PKS z Ustrzyk odjechał o 18:30 i nie mamy jak wrócić do bazy. Pozostaje zatem droga powrotna na piechotę do Wetliny. I tym razem to ja byłem tym, który zbierał chłopaków z asfaltu podczas drogi powrotnej. I tym bezwzględnym tyranem, który negatywnie odpowiadał na błagania, żeby przenocować w którejś z kop siana mijanych na przydrożnych łąkach (powód: „jest zbyt zimno, a my w samych koszulkach”). Do Wetliny dotarliśmy po trzeciej w nocy. Do dziś pamiętam, że druh Łukasz uklęknął i ucałował drogowskaz z napisem „Wetlina”.
 
A jeżeli chodzi o mój palec, to dopiero dwa tygodnie później okazało się, że od skaleczenia na obozie tkwił w nim centymetrowy kawałek szkła. Miało prawo boleć podczas schodzenia z góry.
Drugim intensywnym, choć w trochę innym znaczeniu, wyjazdem była Biała Służba we Lwowie w 2001 roku. Całość harcerskiej służby organizacyjnie nawiązywała do struktur rycerstwa polskiego - harcerze wszystkich organizacji byli podzieleni na trzy Księstwa dowodzone przez Wojewodów, w skład których wchodziły Chorągwie (będące mniej więcej odpowiednikami Okręgów harcerskich) dowodzone przez Pułkowników, w ramach których operowały Podjazdy pod rządami Wachmistrzów. Harcerze ze skarżyska (wsparci jednym „rodzynkiem” - druhną Adą z „Białej Jedynki”) tworzyli Chorągiew Poleską wraz harcerzami z Zambrowa, Lublina i Starachowic. Całością dowodziłem ja, a w związku z naszą mobilnością i stosunkowo niewielką liczebnością (o ile pamiętam było nas około 25 osób), zostaliśmy wyznaczeni jako „jednostka specjalna” i przerzucani co chwila na co bardziej krytyczne kierunki służby. Ja na wszystkie propozycje z chęcią się zgadzałem, za co byłem skrycie lub otwarcie „nienawidzony” przez moich chłopców. I tak się to odbywało w ciągłym pędzie - po całonocnej warcie (sic!) w szkole będącej bazą noclegową szybkie zadanie na mieście, potem dwiema "marszrutkami" (prywatne lwowskie busy) do centrum, w szkole nowe zadanie przyniesienia i rozdania setki chlebów dla całości służb, potem „możecie już dziś iść spać, bo musicie wcześnie wstać. Na placu Mszy Papieskiej (45 minut drogi) musicie się stawić o... 2:30, żeby oczyścić teren, zanim się około piątej pojawią wszyscy pozostali harcerze”. Po powrocie z Mszy Papieskiej odpoczynku cała... godzina, bo kolejny przemarsz na Apel Młodzieży odbywający się w centrum Lwowa. Pamiętam, że gdy wróciliśmy z owego apelu moi harcerze, po raz pierwszy odkąd ich znałem, nie pomyśleli nawet o kolacji - gdy wszedłem około 19:00 do zajętej przez nas sali, wszyscy, jak jeden mąż, spali na karimatach, w większości w ubraniach wierzchnich.
 
Jednocześnie w tak zwanym międzyczasie starczyło czasu na wzruszenia na Cmentarzu Orląt na Łyczakowie, jakiś szybki „przegląd” miejskich zabytków. Podczas miejskiego spaceru w mundurach harcerskich podszedł do nas człowiek z identyfikatorem i zapytał niewinnie „Do you speak English?”. Na moje lekkomyślne potwierdzenie skinął ręką i natychmiast pojawiło się dwóch innych z kamerą i mikrofonem, z niebieskimi kamizelkami z napisem Reuters. I każą mi odpowiadać po angielsku na trudne pytania: skąd jesteśmy, z jakim przyjęciem spotkał się przyjazd Jana Pawła II na Ukrainę, czy sądzimy, że poprzez tę wizytę poprawią się stosunki między kościołami katolickimi i prawosławnymi, i tak dalej i tak dalej. Z pytania na odpowiedź mój angielski, zdaje się, słabł i ilość pauz się zwiększała, w związku z czym panowie dziennikarze zaproponowali, że może jednak oni będą zadawać pytania po angielsku, a ja udzielę odpowiedzi po polsku. Oczywiście zaraz po pojawieniu się kamery w tle ustawili się nasi harcerze i, dowodzeni przez druha hm. Andrzeja Brzóskę z Zambrowa, wyciągnęli z plecaka polską flagę i rozpostarli ją nad moją głową.
 
Wspomnień jest niezliczona ilość, nie tylko druha Rafała, ale i setki innych osób, które kiedyś i dziś tworzą skarżyskie harcerstwo. Okazje do poznania równie ciekawych postaci i historii, i przeżycia wydarzeń, do których będzie się wracać w rozmowach jeszcze przez długie lata, nadarzą się już w najbliższym czasie. 17-19 czerwca to Zlot Bratnich Drużyn i uroczystości na Wykusie, a 24-26 czerwca – obchody 100-lecia harcerstwa w Skarżysku, na które serdecznie zapraszamy.
 

Ostatnie komentarze

  • Janusz powiedział(a) Więcej
    Adam Ciok to kandydat dobry na plebiscyt Echa Dnia, w którym SMS-y wysyłają gimnazjaliści. Był w nim potencjał na... 21 godzin temu
  • Dlaczego znowu ja ? powiedział(a) Więcej
    Nie ty jeden jesteś rozczarowany zachowaniem Pani Nowek. Ale lepiej że teraz ludzie się na niej poznali niż po 2... 22 godzin temu
  • Banita powiedział(a) Więcej
    Przerośnięty chłopczyk wypromowany przez sąsiadów z ulicy i kolegę K.K. 22 godzin temu

Komentarze pozostają własnością ich twórców - redakcja TSK24.pl nie bierze za nie odpowiedzialności. Nick nie jest zastrzeżony dla jednego użytkownika.
Serwis nie ma obowiązku publikacji nadesłanych materiałów. Materiały nie zamawiane przez Serwis Informacyjny TSK24.pl nie podlegają zwrotowi. Autorzy materiałów publikowanych w serwisie wyrażając zgodę na ich publikację przenoszą jednocześnie prawa do nich na rzecz Serwisu Informacyjnego TSK24.pl. Serwis zastrzega sobie również prawo do wykorzystywania zamieszczanych materiałów w celach promocyjnych i reklamowych na wszelkich polach ekspozycji.
Wszystkie Prawa Zastrzeżone - Żadna część jak i całość materiałów zawartych w portalu TSK24.pl nie może być powielana i rozpowszechniania lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją, fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie.
Wszelkie wyżej wymienione postępowanie bez pisemnej zgody wydawcy - PPHU MPC-TECH ZABRONIONE!