– Fama niesie, że pańską książkę pt. „A wierzby szumią, szumią, szumią...” będzie... po koleżeńskiej protekcji podpisywał – absolwentom „Witkowskiego-Mickiewicza” z okazji Zjazdu 100-lecia, w najbliższą sobotę, 17 bm. w skarżyskim MCK – najprawdziwszy potomek szlacheckiego rodu herbu Leliwa! Podobno ów „szlachcic” maturę też zdawał w tej szkole.
– Żadne podobno. Wszystko jest prawdą. Są papiery ze wszelkimi pieczęciami! I jeszcze coś – dowód koronny – ale o tym za chwilę. Ja też do niedawna nie wiedziałem, że mam tak wysoko urodzonego kolegę z podwórka w Rynku, w Skarżysku.
– Pora zdradzić o kim mówimy...
– O Mirku Sławińskim, doktorze nauk medycznych, znanym ortopedzie białostockim. Pełne jego nazwisko brzmi teraz: Mirosław Stanisław Leliwa-Sławiński syn Stanisława... Widocznym znakiem-dowodem pochodzenia jest pierścień z herbem rodowym Leliwa. Nosi go podczas ważnych spotkań, więc w Skarżysku pewnie nim błyśnie, gdyż będzie podpisywał „Wierzby”. Ojciec Mirka był inżynierem, lecz pasjonowała go historia. To on zainicjował powstanie Muzeum Orła Białego, on zbierał i przyniósł pierwsze eksponaty, lecz został zapomniany. Mirek opowiadał mi, że będąc kiedyś w tym muzeum zapytał jednego z pracowników merytorycznych o ojca. Usłyszał w odpowiedzi, że nic mu to nazwisko nie mówi.
– Powróćmy do wątku szlacheckiego, jakie wiele rodzin szczyci się herbem Leliwa?
– Około ośmiuset. Na tej herbowej liście spotkać można wiele znanych nazwisk... Czapscy, Czechowiczowie, Morsztynowie, Hlebowiczowie, Pileccy, Sieniawscy, Tarnowscy, Tyszkiewiczowie…
– Sympatyczne towarzystwo.
– Dziś znowu można tak powiedzieć. Ale w Polsce Ludowej? Najprawdopodobniej „odpowiednie służby” dużo wcześniej o pochodzeniu Mirka wiedziały, bo najpierw wyrzucono go z „Erbla”, a po maturze przez kilka lat nie mógł dostać się na studia. Wręczono mu nawet kartę powołania do Marynarki Wojennej. Uratował go paszport jego matki, dodam: amerykański! Ale więcej będzie o tym w II części „Wierzb”.
– Podobno z „Erbla” wyrzucono na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych XX w. więcej uczniów, w tym i pana. Ale o tym jedynie starsi ludzie dziś wspominają... konspiracyjnie. O co tu chodzi?
– Szkoła miała być „kuźnią kadr” dla Polski Ludowej, oczywiście bez nauki religii. W takiej „kuźni” nie było zaś miejsca dla dzieci aptekarzy, inżynierów, kupców, rzemieślników, jednym słowem dla „elementu klasowo obcego”. Spotkałem się niedawno z opinią prawnika, że ten postępek kierownictwa szkoły był „aktem przemocy totalitarnego systemu nad dziećmi” i podpada – jak to mówią – pod jakiś paragraf.
– Wspomniał pan o pracy nad II częścią „Wierzb”, lecz pierwsza jest niedostępna. Dlaczego?
– Mikroskopijny nakład i szeptany zakaz jej promowania. Miało być o niej cicho!
– Dlaczego?
– Pierwsza i jedyna prezentacja książki zbiegła się z ubiegłoroczną samorządową kampanią wyborczą. Dobrze poinformowani twierdzą, że osoby, które szykowały się do dalszego pozostania na fotelach i stołkach w ratuszu, i nie tylko, spodziewały się panegiryku o Skarżysku pod ich rządami, a tu młodzi autorzy: gimnazjaliści i licealiści odważyli się spojrzeć krytycznie na ich „dokonania”, na nieudolną walkę z bezrobociem, na błędną politykę gospodarczą.
– Dziękujemy za więcej, niż tylko jubileuszową rozmowę.
Z Ryszardem Bilskim, autorem „Wierzb”, absolwentem (1954)„Witkowskiego” — który w towarzystwie dwojga współautorów oraz dwóch szkolnych kolegów, dziś utytułowanych i uznanych lekarzy, będzie w sobotę (17 bm.) przed południem podpisywał w MCK skarżyskie „Wierzby” — rozmawiali reporterzy TSK24.pl